Wspomaganie rozwoju mowy czyli kąpiele słowne (z pianą lub bez ).
Wiele umiejętności nabywamy poprzez naśladownictwo. Dotyczy to także mowy. Co prawda pierwsze dźwięki wydawane przez małego człowieka są zupełnie przypadkowe i stanowią odruch bezwarunkowy (głużenie), ale już kolejny etap rozwoju mowy dziecka to nic innego jak samonaśladownictwo (gaworzenie).
Nikt nie jest w stanie nauczyć się pływać jeśli nie wejdzie do wody. Jeśli ta woda będzie sięgała kolan, to też trudna sprawa ;). Prosta analogia prowadzi więc do konkluzji, że jeśli chcemy stworzyć dziecku sprzyjające rozwojowi mowy środowisko musimy „zalać go słowami”. Mówienie do dziecka, opowiadanie o tym co dzieje się wokół nas, definiowanie pojęć, komentowanie wykonywanych przez nas czynności sprawi, że nasza pociecha zbuduje sobie bazę słów, z której w właściwym dla siebie momencie skorzysta. To nic, że czasem nam się wydaje, że gadamy „jak dziad do obrazu…….”. Ten „obraz” pewnego dnia przemówi i będzie mówić coraz częściej i więcej.
Wiadomo nie od dziś, że we wszystkim trzeba zachować umiar. Także w czasie rzeczonego „zalewania słowami” zostawmy dziecku przestrzeń na jego własną aktywność werbalną. Niestrudzenie dostarczajmy wzorców, ale nie wyręczajmy w mówieniu, bo podtopimy pociechę w zbyt dużej pianie i straci ochotę na jakiekolwiek próby w tej materii.
Parę lat temu przyszła do mojego gabinetu zaniepokojona mama dwulatka. Chłopiec wypowiadał zaledwie kilka słów. Niepokój mamy był zbudowany na przekonaniu, że z dzieckiem musi być coś nie tak, bo ona robi wszystko żeby mowa mogła się rozwijać prawidłowo. No i okazało się, że…. co prawda chłopiec najczęściej bawi się sam, ale od 3 miesiąca życia mama mu codziennie czyta. Mają już zaliczonego prawie całego Sienkiewicza począwszy od Trylogii poprzez „Quo vadis” i „Krzyżaków”.. (dalej nie pamiętam, ale chyba chronologia powstawania dzieł naszego noblisty nie była bez znaczenia :-) .
To było klasyczne bicie piany, w której nikt nie byłby w stanie nauczyć się pływać. Maluch nie wiedział jakie dźwięki wydają: piesek, kotek albo kukułka więc tym bardziej nie potrafił powtórzyć nazwiska Oleńki Billewiczówny czy Anusi Borzobohatej-Krasieńskiej ;-) .
Wspólne, codzienne poznawanie świata, poprzez nazywanie prozaicznych czynności takich jak krojenie chleba, czy czyszczenie butów spowoduje, że umiejętności językowe naszego dziecka będą rosnąć tak samo szybko jak ono samo.
Aha….. Jeszcze jedna uwaga na koniec. Mówiąc o konieczności dostarczania maluchom wzorców słownych do naśladowania miałam na myśli jedynie „żywe słowo”. Nawet idealnie dostosowany do wieku dziecka program komputerowy czy bajeczka w telewizji (a o to naprawdę niełatwo) nie zastąpi w najmniejszym stopniu prawdziwej rozmowy. Nie słyszałam jeszcze o przypadku, żeby ktoś nauczył się pływać w suchym basenie z piłeczkami :-) .
No i okazało się, że będzie jeszcze jeden koniec ;). To bardzo ważne! Największą nobilitacją dla każdego dziecka jest traktowanie go jak „dorosłego”. Nie wiem więc dlaczego niektórym dorosłym się wydaje, że mówienie do malucha przedziwnym, jakby krasnoludkowo – onomatopeicznym językiem będzie lepsze, niż posługiwanie się prostymi zdaniami, poprawnymi pod względem gramatycznym i artykulacyjnym. Chyba wszystkim docelowo zależy na tym, żeby dzieciak widział i naśladował nasze najlepsze cechy. Nie pozwólmy więc, żeby małemu człowiekowi, który dopiero zaczyna rozróżniać dźwięki mowy, wydawało się, że w otaczającym go świecie każdy dorosły mówi w innym języku. No bo babcia mówiła: „zie pojedziemy siamochodzićkiem”, mama wspomniała coś o „bumbumie” a tata zdecydował, że to będzie auto.
No i co tu wybrać?
A jeśli dzieciak pomyśli: „Może lepiej przemilczeć?” ;-)
Źródło zdjęcia : http://wizaz.pl
Komentarze
Prześlij komentarz