Pół życia.......czyli ze wspomnień logopedy


To w moim gabinecie jest naprawdę stare. Stoi na jednej nodze z dużą okrągłą podstawą , waży z 50 kg i w związku z tym jest nieprzewracalne. Całe szczęście - bo zawsze budziło duże zainteresowanie, zwłaszcza tych najmłodszych pacjentów, którzy jak wiadomo są w stanie przewrócić prawie wszystko. Ale ono jest niewzruszone i nie poddało się ani raz najbardziej wymyślnym próbom. Lubię je..... (właśnie uświadomiłam sobie , że to jedyny „gadżet”, który zastałam w gabinecie na „nową, logopedyczną drogę życia” i z którego nadal korzystam.... ).

 Nowy rok szkolny jest pretekstem do sprawdzenia zasobów i określenia przydatności niektórych logopedycznych „gadżetów”.

Lusterko......

  Jest w każdym gabinecie i mobilnym niezbędniku logopedy. Absolutnie niezbędne, ale z mojego punktu widzenia, niekoniecznie na co dzień. Wiele razy przekonałam się, że dla dziecka świat widziany w lustrzanym odbiciu jest znacznie ciekawszy, niż własna buzia i język. Dlatego zdecydowanie wolę pracować twarzą w twarz z maluszkiem, bo mogę wtedy skupiać całą jego uwagę na tym co mam do przekazania i pokazania. Nie ma nic bardziej budującego niż wpatrzone we mnie oczy dziecka z takim napięciem i mobilizacją, że w zasadzie sukces powinien być natychmiastowy. I jest..... Pierwszy sukces to wzajemne zaufanie, akceptacja i sympatia. Wiadomo, że znacznie łatwiej ponosi się trudy i „niewygody” dla kogoś kogo się lubi.

  Instrumentarium logopedyczne.....

  Wiem jak wygląda! Też zastałam je w gabinecie na początku zawodowej drogi i...... przez wszystkie lata nie skorzystałam. Szczerze mówiąc ta walizeczka po pierwszym otwarciu skojarzyła mi się z niezbędnikiem „Mały kucharz” ;), w skład którego wchodziły miniaturowe trzepaczki, ubijaki, rozdrabniacze i radełka. Nie wzbudziła mojego zaufania na początku i tak już zostało, bo dodatkowe wątpliwości wywoływała niepewność jak te przyrządy dezynfekować przed następnym użyciem? Jako mechaniczne wspomagacze wystarczają mi szpatułki lekarskie albo zwykłe patyczki do lodów. Te ostatnie przynoszą dobre skojarzenia i bez problemu można je wykorzystać jako pomoc w wywoływaniu wielu głosek.

  Rysunki, obrazki, kolorowanki....

 To coś co misie ;), dzieciaki (i ja) lubią najbardziej. Najprostszy rysunek bywa kopalnią pomysłów na ćwiczenia nie tylko wymowy i artykulacji. Umiem i lubię śpiewać i dla kontrastu nie umiem rysować. Ja to wiem, ale dzieci nie :). Więc rysuję na potrzeby chwili. Jestem „specjalistką” od misiów, domków, drzewek i lalek. Dobrze sobie radzę z minkami i emocjami.

 Loteryjki, domina, gry......

 Bardzo pomocne. Korzystam z nich dość często. Są świetnym przerywnikiem pomiędzy żmudnymi ćwiczeniami, zwłaszcza w długich terapiach. Bardzo lubię moment w czasie zajęć kiedy możemy pograć. Jasna sprawa, że wszystkie gry wykorzystuję do utrwalania nabytych umiejętności. Jednocześnie uważam, że dziecko musi być uczciwie poinformowane o celu naszych spotkań i nie powinno oczekiwać wyłącznie zabawy.

 Programy komputerowe........

 O tych już pisałam. Czasem używam, choć niechętnie, mając świadomość, że dzieci i tak mają w nadmiarze „elektronicznych uspokajaczy”. Lubię natomiast programy do ćwiczenia uwagi i wrażliwości słuchowej. Zebrane na płytkach dźwięki otoczenia albo głosy zwierząt i natury są świetnym dopełnieniem zajęć logopedycznych.

 Zeszyt...........

 Dla niektórych całkowicie „niemodny” relikt przeszłości z czasów, kiedy nie było jeszcze kserokopiarek, domowych komputerów połączonych z drukarką, czy powszechnie dostępnych, setek publikacji tematycznych (także internetowych).       A ja lubię „zeszyty”.... i dzieci także :). Są jakby kroniką prowadzonej terapii, są instrukcją dla rodziców…. „Jak pracować w domu”, są „przypominajką”, że pracować trzeba :). No i to, co najważniejsze dla dziecka – są dzienniczkiem osiągnięć, które w sposób niezwykły mobilizują do pracy. Nagradzam za solidną pracę naklejkami i chociaż wydawać by się mogło, że na współczesnym dziecku taka nagroda nie zrobi wrażenia, to wcale tak nie jest. Przeglądanie „zeszytu” i liczenie naklejek to dla niektórych niezwykła przyjemność. Kolejnej naklejki nie można kupić w sklepie. Trzeba na nią zasłużyć, więc naturalne jest dla dzieciaków, że trzeba się przyłożyć. Wklejane obrazki, które można w domu pokolorować też powodują, że chętnie się otwiera „zeszyt”. Kiedyś, starsza siostra jednej z moich pacjentek, (niewymagająca interwencji logopedycznej), poprosiła mamę, żeby też ją do tej pani logopedy zapisała, bo też chce mieć taki fajny zeszyt :)

 Uwaga..........

  Chcę, by zrozumiano, że żadna książka, żaden lekarz nie zastąpią własnej czujnej myśli, własnego uważnego spostrzegania ...” J. Korczak

 Każdemu zdarzają się gorsze dni, kiedy codzienne zmartwienia, ból głowy albo zła pogoda nie pozwalają skupić się na pracy. Można trochę poudawać i nawet niektórych oszukać, że wszystko jest w porządku ale nie...

No właśnie. Najważniejszą rzeczą, która decyduje o tym, czy mały pacjent podejmie owocną współpracę na zajęciach jest - całkowite skupienie uwagi na nim właśnie. Każdy człowiek i mały i duży, lubi czuć, że w konkretnym momencie jest najważniejszy na świecie. Nie są w stanie tego zastąpić żadne gadżety.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Terapie szyte na (cudzą) miarę.

Co z tym smoczkiem?

Po co do logopedy - czyli lody jagodowe