Co z tym smoczkiem?




Scenka 1
Stoję w kolejce do kas w jednej z sieciówek. Przede mną mama z około 2- letnią dziewczynką na rękach. Śliczna, zwróciłam uwagę na loczki jak z reklamy szamponu ;). Spogląda na mnie przez ramię mamy. Jak zwykle nie mogę się oprzeć i uśmiecham się do maluszka. Dziewczynka próbuje odpowiedzieć uśmiechem, ale jest on lekko "zamazany", bo smoczek w buzi nie pozwala pokazać ząbków. Jak zwykle w takich sytuacjach mam ochotę zwrócić mamie na to uwagę, ale powstrzymuję się, bo to nie miejsce na takie uwagi.

Scenka 2
Wychodzę z mojego gabinetu. W korytarzu mama z dwójką małych dzieci. Usiłuje najszybciej jak to możliwe wydostać z grubego kombinezonu starszego chłopca (na zewnątrz -10 'C). Młodszy (ok. 1,5 roku) już uwolniony ciągle ucieka traktując to jako super zabawę, chociaż nie wydaje przy tym żadnych dźwięków. Doganiam małego uciekiniera i... tutaj już nie mam oporów przed wyciągnięciem mu z buzi smoczka. Wcale nie protestuje. Szeroko się uśmiecha i zaczyna wokalizować. Oddaję mamie smoczek pytając po co mu go wkłada do buzi w takiej sytuacji. Mama odpowiada, że on tak lubi, a poza tym przynajmniej jest cicho (sic!).

To z pewnością nieprawda, ale mam subiektywne wrażenie że 90 % dzieci w wieku 0 do 2 lat, które spotykam na ulicy ma w buzi smoczek.

Żeby na wstępie rozwiać wątpliwości oświadczam, że nie jestem absolutną przeciwniczką smoczków. Nie potępiam bezwzględnie rodziców, którzy smoczek swoim dzieciom podają, ale.....
Jestem logopedą i chcę zwrócić uwagę, że to też materia, do której należy podchodzić z rozwagą.

Dziecko rodzi się z bardzo silnym odruchem ssania. I bardzo dobrze, bo dzięki temu bez problemu od pierwszych godzin życia może zaspakajać głód (zbyt słaby odruch ssania u noworodka może budzić niepokój i powinien być oceniony przez neurologa). Karmienie piersią, to jednak nie tylko dostarczanie dziecku pokarmu. To też zaspokajanie jego potrzeby bliskości, ciepła bezpieczeństwa.
Teoretycznie u zdrowego dziecka, w pierwszych 4 tygodniach życia, odruch ssania wykorzystywany jest tylko podczas karmienia. Po tym okresie potrzeba ssania wzrasta i największa jest do 6 miesiąca życia. We wszystkich momentach kiedy coś nie do końca maluszkowi odpowiada, jest najedzone, ale jednocześnie zmęczone, marudne, zdenerwowane, ukojeniem jest ssanie. Dzieciak wtedy ssie wszystko co można włożyć do buzi: kocyk, zabawkę własny lub cudzy palec. Nie ma wtedy niczego złego w podaniu dziecku smoczka. Mama będzie mogła zająć się sobą, odpocząć, pozałatwiać najpilniejsze sprawy. Zasypianie ze smoczkiem, który uspokaja jest dla dziecka bezwzględnie lepsze niż zasypianie wyłącznie na rękach dyżurnych członków rodziny ;). Znane jest stanowisko Amerykańskiej Akademii Pediatrii, że zasypianie ze smoczkiem zmniejsza prawdopodobieństwo wystąpienia nagłej śmierci łóżeczkowej.
Są dzieci, które potrzebę ssania zaspokajają przy pomocy własnego kciuka. Zastąpienie go smoczkiem będzie rozwiązaniem, które zapobiegnie wadzie zgryzu i zniekształceniu paluszka.
Nie zgadzam się więc ze stwierdzeniami, że smoczek jest złem samym w sobie. Jak wszystko stosowane z rozsądkiem nie szkodzi, a pomaga. Ale.....

Właśnie o ten rozsądek i mądrość rodziców mi chodzi.
Około 5-6 miesiąca życia odruch ssania wyraźnie słabnie, można więc wtedy stopniowo odzwyczaić maluszka od gumowego przyjaciela, albo chociaż znacząco ograniczyć z nim kontakt.
Jeśli dzieciak zasypia ze smoczkiem, to trzeba pamiętać, żeby wyjąć mu go z buzi kiedy już śpi a w okresach czuwania podawać tylko w sytuacjach kryzysowych ;).
Po co wpychać dziecku smoczek do buzi kiedy jest zaaferowane zabawą albo kiedy z zainteresowaniem przygląda się temu co dookoła.
Na wszelki wypadek? Na zapas, żeby nie zaczęło się przypadkiem "awanturować"?
Mam wrażenie, że takie właśnie było założenie mam dzieci opisanych w scenkach powyżej. Tutaj smoczek w buzi był kompletnie nieusprawiedliwiony.
Nie będę się tu dodatkowo rozwodzić nad potencjalnymi wadami zgryzu, próchnicą, zakażeniami itd. Mnie niepokoi i lekko drażni smoczek w buzi w logopedycznym kontekście.
Zadaję często rodzicom pytanie, czy wiedzą jaka jest pozycja spoczynkowa języka? Pierwsza myśl zawsze jest taka sama. - "leży sobie na dnie jamy ustnej". Błąd.
Język w pozycji spoczynkowej jest uniesiony i oparty w przedniej części o wałek dziąsłowy za górnymi zębami. To bardzo ważna cecha, która determinuje prawidłowe, "dorosłe" połykanie 
i umożliwia prawidłową artykulację wielu głosek.
A jak język maluszka ma uzyskać taką sprawność skoro bez przerwy kawałek gumy sprowadza go do "parteru"? Jakie w ogóle ma możliwości wykazania się, jeśli coś prawie w całości, zabiera mu "przestrzeń życiową"? ;)
To między innymi dlatego logopedzi ostrzegają, że smoczek może spowodować opóźnienie 
w rozwoju mowy.
Jeśli dziecko cały czas będzie siedzieć przypięte w krzesełku lub foteliku to ma małe szanse, żeby szybko nauczyć się chodzić. I analogicznie - jeśli tylko na okres jedzenia będzie pozbawiane smoczka znacznie później zacznie się z nami porozumiewać za pomocą słów.


P. S.
Przy okazji rozważań o smoczku ciekawość kazała mi sprawdzić skąd w ogóle wzięła się jego nazwa. Okazało się, że nie ma tu wielkiej magii. Pochodzi wprost ze staro cerkiewnosłowiańskiego, gdzie istniały wyrazy: smuczyć, smoktać oznaczające ssanie. A używana alternatywnie nazwa cumel, cumlik wywodzi się z niemieckiego wyrażenia zum Milch – do mleka.
Gdyby tak dalej poszukać spolszczonych analogii to jeszcze powinnam tu wstawić nazwę pacyfikator, od angielskiego baby's pacifier. Być może dla niektórych to nazwa najbardziej przystająca do rzeczywistości :).

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Terapie szyte na (cudzą) miarę.

Po co do logopedy - czyli lody jagodowe